piątek, 31 lipca 2015

Jak zgubiliśmy się w tajskiej dżungli - Phu Pha Thoep National Park

Absolutnie nie zrobiliśmy tego celowo. Miewamy różne dziwne pomysły ale aż tacy szaleni nie jesteśmy, żeby wybrać się w nieznane i się zgubić;-) 
Rzecz się działa w Parku Narodowym w Mukdahan czyli Phu Pha Thoep National Park. Byliśmy już wcześniej w podobnym parku narodowym nad Mekongiem przy granicy z Laosem,  bardziej na południu - Pha Taem National Park i było pięknie! Zachwyceni widokami i grzybowymi formacjami skalnymi chcieliśmy zobaczyć ich więcej stąd pomysł na wycieczkę do Mukdahan.

Na wstępie, po zakupie biletów wstępu dostaliśmy mapę, gdzie bardzo ładnie pokazano całą trasę.  Z mapy wynikało, że trasa ma jakieś  4-5 kilometrów robi się ładną pętle i po drodze ogląda kolejne atrakcyjne punkty. Wszystko jasne, super - ruszamy!
Pierwsze atrakcje w odległości jakieś  200 m to przepiękne formacje skalne, czyli nasze grzybki. Tłumy Tajów robiły zdjęcia, my również. Poszliśmy dalej i ze zdziwieniem stwierdziliśmy, że tłumy Tajów jakoś zniknęły. Okazało się, że wszyscy doszli do ‘grzybów’ zrobić sobie zdjęcia i wracają z powrotem. No cóż tzw. niedzielni turyści, zaliczyli wycieczkę do Parku Narodowego.... Ale my chcemy zobaczyć co jest dalej! Kolejne atrakcje to łąki, które korzystając z pory deszczowej kwitną jak szalone po długim okresie suszy. Stwierdziliśmy, że w sumie łąki dla nas to nic niezwykłego, ale ładnie wyglądały.
Dalej wodospady też  ładne, potem plato czyli jesteśmy na szczycie, teraz pętlą wracamy z powrotem. W końcu porządny podróżnik nie chodzi po swoich śladach, tym bardziej, że ma mapę...
No i po jakimś czasie zaczęły się ‘schody’...
Drogą, która wskazywała nam mapa nikt nie szedł chyba już kilka lat, wkrótce zamieniła się w dżunglę, potem rozwidlała się na kilka ścieżek udeptanych chyba przez zwierzęta. Najpierw jeszcze wydawało nam się, że to nie możliwe, jesteśmy w Parku Narodowym, dali nam mapę, musi ktoś dbać o szlak turystyczny, powinny być jakieś oznaczenia. W takich sytuacjach włącza nam się nasze europejskie myślenie ;-) Ale jesteśmy w Tajlandii, kto by się tutaj przejmował takimi rzeczami, tym bardziej, że Tajscy turyści chodzą tylko do najbliższych formacji skalnych, robią zdjęcia i wracają z powrotem. Po co się pchać w las i łazić kilka kilometrów.Takie pomysły tylko farangom przychodzą do głowy.
Cóż zgubiliśmy się w tajskiej dżungli, ale  jak się zgubić to przynajmniej z właściwą osobą ;-) Ja tam się gubię ciągle, nawet w naszym miasteczku w którym mieszkamy już dwa lata. Ale mam zawsze przewodnika obok siebie. Moja zerowa orientacja przestrzenna wynika chyba z tego, że nie muszę się zastanawiać gdzie iść, wystarczy, że idę za nim ;-) Nawet się nie zdenerwowałam, czy wystraszyłam. Wiedziałam, że i tym razem mój ‘przewodnik’ nas wyprowadzi z dżungli ;-) Co prawda trochę to trwało, chodziliśmy wśród jakiś chaszczy, bo ścieżki zwierząt nagle się urywały. Nie wiedzieliśmy nawet w którym kierunku iść. Kiedy dotarliśmy w końcu do jakiś pól uprawnych i gospodarstw poczuliśmy się prawie jak w domu;-) W ‘języku migowym’ wskazano nam dalszą drogę no i w końcu wyszliśmy ‘na prostą’.

Wszystko skończyło się dobrze, ale straciliśmy zaufanie do map, które nam wręczają pracownicy Parków Narodowych, no chyba, że na azymut będziemy chodzić ;-) Ale i tak było pięknie....








Pierwsze domostwo spotkane po wyjściu z lasu ;-)

2 komentarze:

  1. przed następnym zagubieniem dowiedzcie się z którego gatunku bambusa można wydobyć wodę pitną :)
    My po pewnej samotnej wyprawie do dżunglii nieopodal Bukit Tingi w Indonezji zmieniliśmy nieco zdanie o wynajmowaniu lokalnych przewodników. Z drugiej strony przygoda zawsze sprawia, że wspomnienia pozostają na dłużej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wy jako specjaliści od gubienia się w dżungli tego bambusa macie już opanowanego ;-) ;-)

      Usuń