czwartek, 29 maja 2014

Stan wojenny i zamach stanu w Tajlandii czyli “Co tam Panie w polityce…”.



Zapewne już wszyscy słyszeli w mediach, że ponad tydzień  temu wprowadzono w Tajlandii stan wojenny.
"Stan wojenny" Polakom kojarzy się bardzo źle, prawie wojna. Tymczasem tutaj właściwie niewiele się zmieniło, u nas na prowincji życie toczy się jak by nic się nie wydarzyło.
Wygląda na to, że Tajowie niewiele się tym przejęli.
Analizując ostatnie kilkanaście lat w Tajlandii można by powiedzieć: “Był czas przywyknąć”.


Poprzedni stan wojenny i zamach stanu mieli tutaj w 2006 roku, wówczas wojsko przejęło władze na półtora roku, aż do kolejnych wyborów. Partii rządzącej (popieranej przez ‘czerwone koszule’)  zakazano uczestniczenia w kolejnych wyborach, została rozwiązana, więc jej członkowie utworzyli nową partię, która wygrała kolejne wybory.  Wszystko zaczęło się od  nowa. ‘Żółte koszule’ znowu protestowały domagając się obalenia rządu, nota bene popieranego przez  większość. Od listopada 2013 roku protesty wyraźnie się wzmogły.  
Zapanował wielki chaos – ogłaszano przedwczesne wybory, potem trzykrotnie je anulowano, w końcu odwołano panią premier, ludzie zaczęli się już niecierpliwić. W zamieszkach w Bangkoku, które z większą lub mniejszą siłą trwały już  6 miesięcy zginęło 25 osób a ponad 700 zostało rannych.
Wszyscy jednogłośnie mówili, że sytuacja staje się coraz bardziej napięta, aczkolwiek nikt nie spodziewał się, że wojsko wkroczy do akcji.
Jak widać minęło parę lat i historia się powtórzyła.
O sytuacji politycznej w Tajlandii, o tym o co się kłócą pisałam tutaj.
20 maja 2014 Generał Prayuth, ogłaszając stan wojenny zapewniał, że żaden zamach stanu się nie szykuje ani że nie chcą używać przemocy, tylko  uspokoić sytuację.
Jednak dotrzymał obietnicy tylko dwa dni, bo po dwóch dniach, 22 maja ogłosił zamach stanu i wojsko przejęło władze.

Sytuacje komentują głównie obcokrajowcy, Tajowie albo są już tym wszystkim zmęczeni, albo  boją się mówić.
Np. o stanie wojennym (który wprowadzono z samego rana) dowiedzieliśmy się dopiero po przyjściu ze szkoły, powiedział nam sąsiad Australijczyk. W szkole nikt nic nie mówił. Co dziwne w naszym 'pokoju nauczycielskim' cały czas jest włączony telewizor i nikt z tajskich nauczycieli nie zauważył (?) albo nie komentował tej sytuacji, może coś szeptali między sobą po tajsku, ale jakoś bez większych emocji skoro się nie zorientowaliśmy.
Wszyscy zachowują się jakby w kraju nic się nie działo.
Podobnie było z ogłoszeniem zamachu stanu. Informacja dodarła do nas w czwartek wieczorem (dzięki Dominika;-), jednocześnie dowiedzieliśmy się, że obowiązuje godzina policyjną (od 22 do 6) i zamknięcie szkół do niedzieli.
Szliśmy więc spać zastanawiając się, czy w naszej szkole już o tym wiedzą, bo nikt nas oczywiście nie raczył poinformować czy lekcje będą czy nie.
W piątek rano pojechaliśmy do szkoły a tu pusto, dodatkowy dzień wolny jakoś bardzo nas nie zmartwił :-)
Nie wiadomo co będzie dalej, ale jak na razie jedyne objawy u nas na prowincji to:
- "brak teleranka" czyli nie było nic w telewizji przez parę dni, ale my i tak nie oglądamy ;-)
-  jeden dzień nie było szkoły,
-  jeden prawdziwy dramat! o 22 zamykają ‘7 eleven’, sieć sklepów całodobowych (od dzisiaj podobno skrócono godzinę policyjną od 24 do 5),
- Rajski wypatrzył 5-ciu żołnierzy oglądających aerobic przy naszym parku i 2 Hummery (amerykański, wojskowy samochód).
Poza tym życie toczy się normalnie.
Natomiast w Bangkoku czy innych większych turystycznych centrach jest gorzej:
- wojsko na ulicach,
- częste kontrole (paszport trzeba mieć zawsze przy sobie),
- zamknięte ulice czyli utrudniony ruch,  
- cenzura i kontrola mediów,
- wieczorami wymarłe ulice.
Co oczywiście dla turystyki dobrze nie wróży, przypuszczam, że ludzie się wycofują z wczasów czy innych podróży do Tajlandii.
Tajowie są chyba przyzwyczajeni do wojska na ulicy, wydają się niczym nie przejmować a w int.  można znaleźć zdjęcia jakie sobie robią z żołnierzami na ulicach. Wszyscy  wyglądają na zadowolonych i uśmiechniętych.
Sytuacja polityczna w Tajlandii jest patowa. W wyborach demokratycznych od kilkunastu lat wygrywają czerwone koszule, popierane przez północną, biedniejszą ale liczniejszą Tajlandię, natomiast opozycja - żółte koszule (popierane przez oligarchów Bangkockich) cały czas dąży do obalenia rządu i przejęcia władzy. Ogłoszenie nowych wyborów nic nie daje bo znowu wygrywają ci sami.
 
Trudno przewidzieć co będzie dalej? I czy jakoś to wpłynie na nasze życie?
Na razie wydaje się,  że nie ale czas pokaże.
Póki co nie martwimy na zapas.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz